Muzyczka ;)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział V

Rozdział V
Moje oczy nie chciały się otworzyć, a głowa bolała niemiłosiernie. Skrzywiłam się. O matko… Co ja najlepszego zrobiłam? Naraziłam własne zdrowie… Gadam, myśląc, że żałuję, ale tak nie jest. Przynajmniej było zabawnie. Podniosłam lekko powieki i to co zobaczyłam odjęło mi mowę. Byłam w chabrowej letniej spódniczce, która okazała się podciągnięta do góry. Jakby tego było mało nie miałam na sobie bluzki i paradowałam w białym, koronkowym staniku. Co do diabła… Zacisnęłam usta i poczułam coś w nich – jakiś materiał. Był wyjątkowo miękki. Przypominał mi… Jezu! Wyplułam szybko skarpetkę z ust. Wylądowała na moim brzuchu, obśliniona, ale zignorowałam ją już. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że trzymam nogę, a raczej buta na twarzy Armina, który leży bezwładnie na kanapie i śpi z otwartymi ustami mamrocząc coś. Szpilka wbijała mu się w twarz i byłam pewna, że zostanie ślad. Biedny Armin. Nie ruszyłam się jednak nawet o milimetr. Przejechałam spojrzeniem po pomieszczeniu. Leżałam na nieprzytomnej Violce. Kastiel stał nade mną. Patrzył na mnie wrogo, a ja zmarszczyłam brwi. Co się stało?
Westchnął i próbował się uspokoić. Zacisnął usta w wąską kreskę, starając się nie wybuchnąć.
- Co ty robisz z moją skarpetką?- zapytał drżącym głosem.
Otworzyłam szerzej oczy. O czym on pieprzy? Za chwilę zorientowałam się, o czym mówił. Tylko nie to… Poruszyłam się niespokojnie, a za chwilę już stałam na ziemi. Swoim gwałtownym ruchem, potrąciłam Violkę, ale nie zbudziłam jej ze snu. Kurna. Ile ona wypiła? Violka i alkohol? No kto by pomyślał?
                Jeszcze raz przyjrzałam się otoczeniu, a widząc Kim w dość niewygodnej pozycji, aż się wzdrygnęłam. Była wygimnastykowana       . Miała większość tułowia na podłodze pod stoliczkiem na kawę, drugą część nad ziemią, a głowę na stole, zaś nogi także na stole ale z drugiej strony, aczkolwiek były niesamowicie zbliżone do jej łepetyny. Ale będzie ją potem szyja bolała… albo całe ciało. Nie ruszyłam jej jednak, bo byłam bardziej zajęta złapaniem obślinionej skarpetki w dłoń i rzuceniem nią w Kastiela.
                Ohyda! Miałam w ustach jego skarpetkę! Dobra, nie ważne. Teraz mam ważną potrzebę w łazience. Ruszyłam do toalety, ale coś mnie powstrzymało. Nie no! Gruba impra była, skoro Iris ma głowę w klozecie. Ktoś ją tam wsadził, czy wymiotowała i nagle rozmazało jej się przed oczami? Po zastanowieniu nie chcę wnikać. Widocznie mam dobrą głowę do picia. Ja i Kastiel, bo on też nie wyglądał jakby miał coś uszkodzone w trakcie odsypiania po zabawie. Oczywiście oprócz skarpetki.
                Kurwa! Ja się chyba zaraz zeszczam, a Iris sobie balanguje w kiblu! Ja to muszę sfilmować! Naprawdę! Jak Boga kocham, ja to sfilmuję! Problem w tym, że jestem niewierząca, ale to szczegół…
                Jezuuu! Wybiegłam do kuchni, złapałam za pustą butelkę po piwie i zamknęłam się w jakimś pokoju, po czym postarałam się opróżnić. NI-GDY WIĘ-CEJ IM-PREZ. Chyba, że wezmę sobie jakiś przenośny kibelek ze sobą w razie czego.
                Butelkę z moim moczem wyrzuciłam przez okno i trafiła na taras sąsiada. Ah, trudno. Niech sobie powącha. Od zawsze był jakiś dziwny. No to teraz ma. A nie. To inny sąsiad. Na szczęście skąd mógłby mnie o to podejrzewać? To dom Kastiela. Ja jestem gościem. I to bardzo porządnym. Nie ma co się obawiać… Heh… Tak bardzo bym tego chciała.
                Rozpoczęłam swój straszny plan. W kuchni przyszykowałam dość sporą miskę i podzieliłam się pomysłem z Kastielem, który był dziwnie ubawiony z tego powodu, a sama poszłam szukać kamery. Nie obyło się bez przewrócenia paru rzeczy w pokoju Kasa. I tak jak miałam w swoim zwyczaju potknęłam się na schodach. Myślałam, że nie dość, że obiję sobie gębę, zniszczę kamerę, to wszystkich pobudzę i nici z zabawy. Zaczęłam lecieć, jak w zwolnionym tempie, aż natrafiłam na klatkę piersiową czerwonej małpy, która wzięła mnie w ramiona i szepnęła jakiś sprośny żarcik. Nie… Nic mnie już nie zaskoczy. Zbyt dużo rzeczy widziałam.  Odepchnęłam go od siebie i tyłkiem wylądowałam na podłodze, bo nasz kochany palacz postanowił mnie jednak puścić. Ah… Debil… Starałam się nie zwrócić już na to uwagi, bo wszyscy w każdej chwili mogą się obudzić.
                Wlałam zimną wodę  do miski, podałam ją Kastielowi i zaczęłam kręcić moich znajomych w dziwnych pozycjach. Na początku weszłam do pokoju, w którym spała Rozalia w samej bieliźnie, a obok niej Leo, który akurat miał głowę na podłodze, a resztę ciała na łóżku, potem przeszłam do Armina ze śladem na twarzy, Violki rozpłaszczonej na podłodze, Alexego leżącego na kroczu Kentina na podłodze (ważny jest fakt że brązowowłosy miał białe spodnie –zapamiętajcie), Lysandra z nóżką od kieliszka w ustach, Kim w dziwnej pozycji ze stołem, Melanii przytulającej fotel i Iris w kiblu. Potem wróciłam do Kentina, a Kastiel położył obok niego miskę i wsadził tam jego rękę. Jego spodnie powoli zabarwiały się na żółto, a Alexy poruszał się niespokojnie. Uch, nawet ja poczułam ten odór. Ale ze śmiechu już nie wytrzymałam i oboje wybuchliśmy bez opamiętania. Pobudziliśmy wszystkich, ale warto było. Wyłączyłam nagranie, rzuciłam kamerę na kanapę i zaczęłam się turlać po podłodze i trzymając się za brzuch, który zaczynał powoli pobolewać.

***
                Warknęłam na niego. Jak on śmie. Zginie za to. Jestem tego pewna. On musi zginąć!! Mój żołądek po raz kolejny się boleśnie skurczył. I to nie z głodu, ale z przelewającej się tam trucizny. Jeśli umrę… Nie chcę umierać. Naprawdę. Życie przede mną! Nie było za wesołe, ale to nie oznacza, że się nie poprawi. Właśnie o to chodzi! Chcę przeżyć jeszcze parę chwil szczęścia. Nie wyobrażam sobie śmierci tutaj. W jakieś obskurnej piwnicy jakieś psychopaty.
- Jesteś na tyle pojebany, że porwałeś lumbaryjską księżniczkę? Za takie coś będziesz umierać. W długich i straszliwych męczarniach! Po co ci to? Po jakiego chuja chcesz się mnie pozbyć? Co będziesz z tego miał? Satysfakcję? Masz jakieś chore ambicje, psycholu!- darłam się, jak najgłośniej mogłam.
                On tylko się zaśmiał i odgarnął długie blond włosy. Ugh… był ohydny… Zarośnięty, brudny i chodził w podartych ubraniach. Przybliżył się do mnie, a ja szarpnęłam za łańcuchy, które nie dość, że mnie przytrzymywały, to jeszcze blokowały moją moc.
Złapał mnie za podbródek i zaczął kciukiem go lekko pocierać. Odchyliłam lekko głowę, co mógł uznać za próbę uchylenia się przed nim, ja tylko wykorzystałam tą sytuację. Z całej siły uderzyłam czołem o jego, tak że mi samej się lekko zakręciło, choć pewnie mu bardziej. Podczas, gdy porywacz upadał, zabrałam mu niepostrzeżenie kluczyk od kajdanek. On rozmasowywał sobie skronie, a ja wydostałam się z kajdanek. Zaczęłam uciekać, ale potknęłam się o nierówną podłogę. Nie chcąc stracić mężczyzny z oczu, przewróciłam się na plecy. Zdenerwowany podniósł nóż i rzucił szybko we mnie. Nie zdążyłam się do końca uchylić i ostrze przecięło mi brzuch. Próbowałam nie zwracać na to uwagi, w jednej chwili stanęłam na równe nogi i wybiegłam z pomieszczenia.
***
                Dość szybko przywołali mnie do porządku, mało czasu miałam na ucieczkę. Jak się okazało nie była ona konieczna. Kentin z Alexym (który był dość zarumieniony) mieli już mnie udusić, kiedy przerwała im Kim.
- Nie chcecie najpierw zobaczyć, co nagrała?- zapytała, biorąc kamerę w dłoń.
Odetchnęłam, bo serce zaczęło mi mocniej bić przez chwilę. Spojrzałam na Kastiela. Stał spokojnie. Najwyraźniej nie czuł się zagrożony, a przecież przyczynił się do moich wybryków. Wiedziałam, mimo to, że go nie zaatakują. Podrapałam się po głowie, zerkając to na niego, to na grupkę, która oglądała filmik. To, że każdy z nich co chwilę zmieniał swoją minę, nie było moim urojeniem.
- Uciekaj póki możesz.
                Normalnie bym się nie posłuchała tej małpy, ale kiedy w głowie ułożyłam sobie dostępne scenariusze, stwierdziłam, iż lepiej się oddalić. Rzuciłam się biegiem na schody, żeby poszukać swoich ciuchów. Byłam zbyt przejęta śmianiem się, żeby przypomnieć sobie o ważnej rzeczy – ubraniu się. Paradowałam sobie w staniku, co bynajmniej nie zauważyli moi przyjaciele. Natomiast Kastiel mógł sobie korzystać dowoli z tego widoku. Przynajmniej nie mogę się wstydzić swoich niedoskonałości w górnej partii ciała. Swojej ciemnej tuniki nie znalazłam, więc wyciągnęłam jakąś przydługą bluzę z szafy Kasa. Była czarna i nie miała żadnych napisów, więc nie wyglądała tak źle, komponując się z leginsami galaxy. Na szczęście torebka została w stanie nienaruszonym. Słyszałam krzyki z dołu. No to teraz zaczyna się walka na śmierć i życie. Ja wybieram życie.
                Huk na schodach. Z tej złości i pośpiechu chyba ktoś się wypieprzył. Rozejrzałam się. Droga ucieczki! Korytarz odpada, bo oni już tam są. Może okno? Kuźwa. Przecież to trzecie piętro! Myśl, człowieku! Kastiel! Czemu musisz mieszkać w domu z piętrem, jeszcze okej, jakby to piętro było, tylko piętrem, a nie piętrowym mieszkaniem na drugim i trzecim piętrze [celowe powtórzenia = zagubiona postać]. Raz kozie śmierć. W końcu i tak jestem mało podatna na upadki. Nie ważne, że ta ochrona nie działa w ludzkiej postaci. Może wejdę na rynnę? A co sąsiedzi pomyślą? Małpa skacze po ścianach! No ale… To nie moi sąsiedzi. Najwyżej zepsuję Kastielowi opinię. O ile można zepsuć ją gorzej, niż jest.
                Otworzyłam okno, weszłam na parapet i złapałam się krawędzi dachu. Los mnie jednak kocha, bo nie spadłam, wisząc tak żeby mnie nie widzieli, a przy okazji trzymając się tylko dachówek. Mnie kocha los, a ja kocham moje wygimnastykowane ciało, które zawdzięczam także losowi. Dlatego kocham życie. Jakie to piękne i głębokie…
                Na ziemię nie spadłam też od tak. Potrzebowałam dwóch minut, aby obczaić, że obok mnie jest balkon. To się nazywa orientacja w terenie poziom hard. Z obawy, iż tam też mogą zajrzeć, pośpiesznie zeszłam na niego i zawisłam niżej. Tam już było gorzej, bo gdybym jeszcze się zniżyła, zaczynałoby się mieszkanie sąsiadów. No dobra… myśl! Połamałabym sobie kości, gdybym się puściła. Co to kuwa za filozofia była, żebym wtedy się gdzieś schowała? Nie musiałabym teraz świrować. Na dole usłyszałam krzyki. Mój wzrok pokierował się na ziemię. Kastiel. A czego on chce?
- Czego chcesz, patałuju?- zapytałam, mrużąc oczy.
- Puść się, złapie cię, jak gentelman i zaniosę, jak księżniczkę do łóżka. Oczywiście położę się obok- odpowiedział z zawadiackim uśmiechem.
Gdybym miała jak, ukatrupiłabym go za takie myśli.
- I przy okazji ściągnąłbym z ciebie bluzę, w końcu jest moja.
On mnie odstraszał. Specjalnie, ale wiedział, że i tak się puszczę i pozwolę złapać. Wtedy to on mnie nie puści i zaniesie, gdzie mu się podoba. Postanowiłam spaść na niego. Dostatecznie mu ufam i go znam, iż wiem, że żartuje, chociaż takie żarty często można pomylić z prawdą, więc ostatecznie byłam przerażona.
***
Ten skunks dorwał mnie tuż przy wyjściu z tego horroru. Brama wyjściowa z jego terenu. A w około sam las. Ale chyba wolę ten bór, niż dom tortur. W końcu jest więcej miejsca i łatwiej byłoby go zgubić. Znalazłam wszystkich znajomych, których też porwał. Rozalię, Kim, Kastiela, Alexy’ego, Lysandra, Iris i Kentina. Stali koło mnie, przerażeni o wiele bardziej, niż ja. Nie mieli pojęcia, co się dzieję. Wpakowałam nas wszystkich w to gówno! Kto by pomyślał, że już nawet nie można mieć znajomych, bo wszyscy cierpią tak, jak ty.
Brama zamknięta. Ogrodzenie pod napięciem, wysokie na kilka metrów. On naprawdę przygotowywał się do tego zamachu sporo czasu. Cholerny śmierdziel.
- Nic was już nie uratuje!- krzyknął psychodelicznie, a jego źrenice obróciły się w dwie różne strony. Zupełnie, jakby miał zeza rozbieżnego, a nawet gorzej.
Nie miałam pojęcia, co robić. Wszystkie pomysły już chyba wyczerpałam, aby się stąd wydostać. Gdybym wiedziała, jak stąd wyjść, to by nas nawet nie dogonił. Oczywiście musiałam zrobić z siebie głupka.
                W najbardziej kryzysowej sytuacji, kiedy ten psychol był kilka metrów przede mną, zjawił się Kheril. W tym momencie mogłabym paść mu do stóp, poniżając się, jak największa szmata. Ale tylko w tamtym momencie, po chwili mi przeszło. Uratował nas, to fakt. Faktem też jest to, że go nienawidzę. Po prostu. Za wszystko. Za jego wieczne wymądrzanie się w królestwie; za jego wpływy; za to, że bardziej wierzyli jemu, niż mi; za to, iż był moim narzeczonym. Kompletna głupota! Wybierać partnera dziecku, zanim jeszcze się urodzi. Próbowałam to ignorować, ale on wciąż się o mnie starał. Nie był we mnie zakochany, raczej chciał udowodnić, że mnie można zdobyć. Mieć na własność. Ja też miałam swoje miłostki w życiu, ale żadna nie doszła do skutku, bo zawsze twierdziłam, że nie potrzebna mi jest jeszcze osoba towarzysząca. Byłam wyrafinowaną królewną, która mimo tego robiła wszystko po swojemu. Zawsze mi się upiekło, więc nie żałowałam swojej ciekawości i chęci zabawy. Wyjechałam z rodzimej krainy do świata ludzi. To było świetne posunięcie, do czasu śmierci mojej matki.
***
                Zamknęłam oczy i poluzowałam ucisk w rękach. Czułam powiew wiatru, który towarzyszył mi w leceniu w dół. Sekunda minęła, a poczułam, jak obejmują mnie silne ramiona. Miałam wrażenie, że to sen, więc nie otwierałam oczu, tylko delektowałam się tym pięknym doznaniem. Przytulił mnie mocniej, a moja głowa automatycznie bardziej przylgnęła do niego. Cudnie pachniał. Przez cienką koszulkę mogłam wyczuć jego mięśnie, dzięki którym czułam się jakoś bardziej bezpiecznie. Nie chciałam, żeby mnie puszczał. Byłam otumaniona i nie myślałam racjonalnie, do chwili, w której byliśmy już w pokoju. Rzucił mnie bezlitośnie na łóżko, a zarazem tak lekko, jakbym ważyła tyle co piórko. Wyrwał mnie wtedy z zadumy. Wylądowałam na miękkiej pościeli, mając rozkraczone nogi i siedząc twarzą do niego.
- Ty śmieciu! Zepsułeś tą chwilę!- wydarłam się, podświadomie chwytając na poduszkę i celując w niego.
Zwinnie ją złapał i zmrużył oczy, oczywiście nadal uśmiechając się łobuzersko.
- Jaką chwilę masz na myśli?- zapytał pociągająco.
O cholera. Faktycznie. Poniosło mnie i wygadałam mu to, o czym myślałam. Wstyd! Przecież to co czułam, miało być tajemnicą. On sam nadal powinien sądzić, że w każdej chwili jestem gotowa powiedzieć łańcuszek przekleństw pod jego adresem. W każdej chwili, ale nie w tamtej.
                Spaliłam się rumieńcem i odwróciłam szybko wzrok. Kastiel wybuchnął śmiechem, po czym spojrzał na mnie, a potem na łóżko i tak na zmianę. Dotarło do mnie, że jestem rozkraczona na jego łóżku, a on chciał to podstępnie wykorzystać. Nie kłamał, kiedy mówił, że zaniesie mnie do pokoju. Gorzej, jeśli położy się obok mnie. Zrobiłam nadąsaną i wyniosłą minę, wstałam i się otrzepałam, a następie wyminęłam go. W zastraszającym tempie znalazłam się już poza terenem jego domu.
Klnęłam pod nosem na niego, będą we własnym świecie. I przez to wpadłam na kogoś. Podniosłam wzrok do góry.
- Siemka, Kentuś!- wyszczerzyłam się.
Brązowołosy zmrużył oczy i zgiął dłoń w pięść, a drugą ją przycisnął, tak że strzeliły mu kostki. Otworzyłam przerażona oczy.
- Masz pięć sekund- wysyczał.
Obróciłam się na pięcie i jak najszybciej zaczęłam uciekać. On nadal pamiętał. Zresztą co się dziwię? To było kilkanaście minut temu. Widocznie już poszedł, a potem po coś się wracał. Usłyszałam, jak krzyknął, że koniec czasu. I nie pięć, ale dwie sekundy, odkąd pobiegłam. Zniknęłam za zakrętem. Obróciłam się za siebie. Cholera, jaki on szybki. Za chwilę mnie dogoni.
- Niee!! Ja chcę jeszcze żyć!! Błagam! Zostaw mnie! Pomocy!- piszczałam.
Ludzie odwracali się za nami, ale potem szli dalej. Dzięki za pomoc. A jakby to naprawdę był jakiś morderca? Chociaż w sumie… w obecnej sytuacji nim jest. Kentin złapał mnie w pasie i do siebie przyciągnął.
- Za-pła-cisz za to…- pogroził i przerzucił mnie przez ramię.
Fuck! Zabiję jego ojca, bo wysłał go do szkoły wojskowej. Mięśni sobie skurczybyk narobił i teraz się nimi chwali. Kiedyś by mnie nie podniósł! Mogłam tylko bić w jego plecy i się szarpać, ale nic sobie z tego nie robił. Oczy mi się zmieniły na różowe. Z tego wszystkiego zapomniałam założyć soczewek.
                Zaniósł mnie do domu Kastiela. Chyba sobie kpi! W salonie nadal wszyscy siedzieli. Czyżby zmówili się i mnie szukali nawet na mieście? To by było zbyt piękne. Tak się dla mnie poświęcać. O czym ja myślę? Robili to dla siebie! Odstawił mnie na środku pokoju.
- Hej, wszystkim. Ładny mamy dzień, prawda?- spanikowałam. W szybkim tempie znalazłam się przy drzwiach, ale pojawił się Kastiel, odsunął mnie od drzwi i zamknął drzwi na klucz.
Oddychałam dość głośno. Byłam aż tak zdenerowana?
***
                Czułam niepokój, ale jednocześnie jakbym była bezpieczna, choć powinnam się bać.  Dziwne uczucie. Niby po wszystkim. Gościu, który chciał mnie zabić lub więzić, zginął. Mimo tego nadal jestem uwięziona. Nie fizycznie, a psychicznie. Siedzi w mojej głowie, a jednak istnieje naprawdę. To on wydał mnie temu psycholowi, a on porwał moich przyjaciół. Usiadłam na podłodze na strychu, na drewnianych deskach. Przede mną był pentagram narysowany moją krwią, srebrną i błyszczącą. Uśmiechnęłam się delikatnie. Demon we mnie tkwił także w nim, a on we mnie.
- Krąg życia. Jedyny, najlepszy i wieczny…- zaśpiewałam wesoło.
Posypałam Lumbaryjski pył na znaki i dmuchnęłam w niego, tak że otoczył cały pokój, rozświetlając go w jasnym blasku.
- Jakie to piękne- szepnęłam, wycierając łzy ze wzruszenia.
Powstały różne obrazy, zorze, chmury, kwiaty, kryształy, gwiazdy, słońce, księżyc i na końcu tęcza – mój atrybut. Widzę czym jestem w świecie, co dla ludzi znaczę, co jest moim obowiązkiem.
                Za mną pojawił się wysoki mężczyzna. Położył mi rękę na ramieniu, a ja przykryłam ją swoją dłonią. Przyciągnął mnie do siebie tyłem, położył drugą rękę na brzuchu i głaskał go delikatnie kciukiem. Położył mi głowę na ramieniu, sprawiając, że nasze głowy były obok siebie. Zerknęłam na niego, a on na mnie.
- Ludzie cię potrzebują. Niby zwykła Lumbaryjka, a ze srebrną krwią. Sprawiasz, że ludzie się uśmiechają, a złe sny mijają, Lora- szepnął.
Wpatrzyłam się w iluzjonistyczne obrazy, nawet od samego patrzenia byłam szczęśliwa. Bardziej się do niego przytuliłam.
- Jesteś moja- powiedział.
Westchnęłam. Trzeba się pogodzić ze swoim losem, prawda?
- Niestety- stwierdziłam.
Przeznaczenie? Dziwne przesądy, trwające od tysięcy lat i nadal stosowane przez radę. Być kimś wyjątkowym to też spływające obowiązki. Przymknęłam oczy, widziałam mimo tego światło. Zorza i tęcza. Cóż za absurd! Jestem silniejsza, a jednak to ja podlegam mu, a nie on mi. Wyszczerzyłam uśmiech. Taki już życie. Moja łza spadła na pentagram i wtedy całe pomieszczenie rozbłysło we wszystkich kolorach tęczy, a ja delektowałam się tą chwilą…

*---------------------------------------------------------------------*
To jest tak, że posty będę dodawać bez terminów. Wtedy, kiedy napiszę, kiedy będę miała czas. Może nawet dłużej będziecie czekać, niż zwykle, ale kiedyś się pojawią ;)

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział IV

Uwierzycie, że w końcu to napisałam? Jestem niesamowicie szczęśliwa. Jeśli bez składu lub z błędami to przepraszam, ale coś mnie w sercu wzięło, że rozdział należy się jak najszybciej. I dzisiaj po zakupach przysiadłam. Do napisania częściowo zainspirowała mnie piosenka Upiór w Operze, ale więcej w kolejnym rozdziale. Miłego czytania :*
Rozdzial IV

                Krzyki. Głośne krzyki. Czy to kiedyś się skończy? Zakryłam głowę poduszką i próbowałam znów odpłynąć w pachnącej pościeli. Przerwał mi to pisk i porządny szum. Co do diabła…?
            Podniosłam się cała mokra. Blondynka stała nad moim łóżkiem. Mimo, że pewnie dopiero wstała jej ułożony wygląd mnie fascynował. Zastanawiam się, jak ona to robi. Dotarło do mnie, co zrobiła. Ta żmija wylała na mnie wodę! Stary żart, ale skuteczny.
- Nie wybaczę ci tego! – wrzasnęłam i z rządzą mordu zaczęłam ją gonić.
Wybiegłyśmy z pokoju. Parę razy się potknęłam, ale to nie przeszkodziło mi w złapaniu jej. Miała na sobie szpilki, choć nie wiem od kiedy łazi się po domu w butach, więc nie dobiegła daleko. Muszę jednak przyznać, że nieźle się w tym wyćwiczyła. Popchnęłam ją na sofę a salonie i rzuciłam się na nią. Gdyby nie szklanka wody, którą zapewne zostawił wczoraj Nathaniel, to bym ją całkiem dopadła. Krystaliczna ciecz ciekła ze mnie strumieniami. Ona jest chyba nienormalna! Otrząsnęłam się, chlapiąc ją. Nie minęła chwila, a wyrwała mi się i stała spanikowana przed lustrem. Oglądała swój makijaż.
- To twoja wina – odparłam z łobuzerskim uśmiechem.
Podeszła do mnie z pięścią, ale w ostatniej chwili się opamiętała i odeszła. Westchnęłam. Co ja będę z nią miała?
            Spojrzałam na zegarek w kuchni, gdy robiłam sobie śniadanie. Otępiałam. Oczy wyszły z orbit normalnie. Miałam na ósmą do szkoły, tak? Pobiegłam najszybciej jak mogłam do pokoju Nathaniela. Wparowałam tam bez pytania.
- Amber jest jakaś pojebana?!!! – krzyknęłam.
Zaskoczony się obudził. Przetarł oczy i spojrzał na mnie zdumiony.
- O co chodzi? – zapytał nieprzytomnie.
- Spójrz, która godzina! – Wskazałam na jego budzik.
Wzruszył ramionami i przewrócił się na drugi bok. Tupnęłam, jak małe dziecko i naburmuszona wyszłam z pomieszczenia. Pierwszym pomysłem na jaki wpadłam to skierowanie się w stronę Amber. Z hukiem otworzyłam drzwi. Była w środku, z uśmiechem na twarzy trzymała lokówkę.
- Już myślałam, że nie przyjdziesz.- Zaciągnęła mnie na fotel.
Moje włosy nagle kręciły się we wszystkie strony. Każdy kolor tęczy był osobnym lokiem, a raczej trzema lub czterema lokami. Miałam bardzo gęste włosy, co mnie dość cieszyło. Błagałam, by nie umalowała mnie jakoś dziwnie, albo żeby nie przesadziła z tapetą. Dziewczyna jednak posłuchała się i miałam tylko lekki makijaż. Później założyłam turkusową bluzkę bez rękawów, jasne biodrówki, sweterek i zwisające kolczyki. Uśmiechnęłam się tylko do lustra.
            Wbrew pozorom byłam tej jędzy wdzięczna, że obudziła mnie tak wcześnie. Prawdą jest, że przesadziła, ale nie mogę jej winić, kiedy przypominam sobie o jej zrytym mózgu. Błyszczyk schowałam do torebki, tak samo jak kilka innych, potrzebnych rzeczy. Z głębokim westchnięciem wyszłam z domu i skierowałam się do szkoły. Dziwnie czułam się ze świadomością, iż jestem nowa i mogą mnie nie zaakceptować. W sumie jednocześnie cieszyłam się na spotkanie z Rozalią. Dość ciepło mnie przyjęła, a byłam pewna, że oparcie znajdę również u Alexy’ego. To wprawdzie mój drugi dzień w nowym liceum, ale nie wiem, czy tamten można zaliczyć do normalnych.
            Przekroczyłam bramę szkoły. Od razu napadł mnie niebieskowłosy wariat. Uśmiechnęłam się szeroko do niego, a on jakby tego nie zauważając skrzywił się.
- Od kiedy trzymasz z Amber?- zapytał i zmierzył mnie wzrokiem.
Zaśmiałam się, ale chyba nie uznał tego, jako żartu i mówił poważnie. Tyknęłam go palcem w pierś.
- No… e…. Musiałam jej wybaczyć! Inaczej by mnie męczyła całe życie! Może by mnie zabiła!? Wiesz do czego jest zdolna! Ja jej wybaczyłam! Ona mi! I wszystko jest świetnie! Pomagamy sobie nawzajem! To moja kuzynka! Nie mogę się na nią ciągle złościć!- krzyczałam zrezygnowana, głupio machając rękoma. Nie denerwował mnie. Tłumaczyłam mu się, jak idiotka.
Machnęłam na to wszystko ręką. Złapałam go za policzek, jak denerwująca ciotka.
- No co…? Malutki pączuszek będzie się gniewał? Na ciociunię Lorę?- zapytałam zniekształcając dziecinnie swój głos.
Uspokoił się i odprowadził mnie pod klasę. Powiedział, że musi coś załatwić i zniknął w tłumie. Ah, ten Alexy… Cholernie śmieszne dziecko…
            Nie musiałam długo czekać na kolejną osobę. Zaledwie zdążyłam oprzeć się o jedną z szafek, a przede mną pojawił się znany wszystkim uczeń szkoły. Panie i panowie! Oto przede mną stoi jakże wspaniały Kastiel! Spojrzałam na niego lekceważąco.
- To przez ciebie są te wszystkie kłótnie- oskarżyłam go i spróbowałam wyminąć.
Przyparł swoim ciałem do mojego i uwięził mnie. Czułam na plecach chłód szafki, a na brzuchu i piersiach ciepło jego ciała. Zgniatał mi cycki! A biustonosz wbijał się niemiłosiernie w klatkę piersiową. Czerpał z tego satysfakcję. Poznałam bo zawadiackim uśmieszku na twarzy.
- Nie gniewaj się, kochanie- szepnął uwodzicielsko.
- Nie mów do mnie kochanie- odparłam, przewracając oczami.
Jednak jestem kobietą. Może młodą, ale heteroseksualną, a ta sytuacja w jakimś stopniu mnie podniecała. Jego dłoń powędrowała do mojego uda, więc nie zastanawiałam się dłużej. Podniosłam szybko nogę, a moje kolano boleśnie zderzyło się z jego kroczem. Odsunął się energiczne zaskoczony i skulił. Tak to jest, jak zaczyna się ze mną.
            Pokręciłam głową z dezaprobatą i zachichotałam. Był zły. Jego twarz zaczęła przybierać odcień włosów. Wspaniały widok, aczkolwiek trochę obawiam się ciągu dalszego.
- Nie podchodź do mnie- ostrzegłam z groźną miną.
Widać, że chciał mi coś zrobić, ale zadzwonił dzwonek, a ja pospiesznie weszłam do klasy. Nie miał szans mnie teraz dopaść. Pierwsza lekcja w drugim dniu szkoły. Moim dniu oczywiście. Nie najlepiej się czułam z tą świadomością. Wolałabym jednak być oswojona z tą szkołą już. Początki są zawsze trudne i męczące. I jeszcze teraz… ugh… matematyka.
            Usiadłam w ławce, ale Lysandra nie było. Może się spóźni? A jeśli nie przyjdzie w ogóle do szkoły? Czym ja się w ogóle tak martwię? Nie przyjdzie to nie przyjdzie. Poznam za to innych uczniów.
            Białowłosy wszedł do klasy zaraz po nauczycielu i dostał od niego krótką reprymendę. Nie tłumaczył się, a ten przygłuchy koleś nie chciał tego. Gdyby w mojej szkole tak się stało to już całe grono pedagogiczne musiałoby wiedzieć ze szczegółami, co się stało. Tutaj tak nie jest i zastanawiam się czy to zaleta, czy wada. Doprawdy trudne pytanie.
            Chłopak powitał mnie skinieniem głowy, na co odpowiedziałam serdecznym uśmiechem.  Był jedną z tych osób, które faktycznie polubiłam. Jeśli mam być szczera, to jest to większość poznanych osób. To małe dziecko – Alexy, małpa podrywacz – Kastiel, tajemniczy myśliciel – Lysander i pomocna uparciucha – Rozalia. Zbyt krótko tu czasu spędziłam, aby się do nich przywiązać, ale cóż. Mam optymistyczne podejście.
            Podrapałam się po głowie, myśląc jak rozwiązać zadanie, kiedy nauczyciel przywołał mnie do tablicy. O nie, już leżę. Ociągając się, dyskretnie podeszłam, przy okazji omiatając wzrokiem całą klasę. Moje spojrzenie zatrzymało się na Natanielu. Widział, jak oczy wołały mi o pomoc. Wskazał palcem na zadanie i odwrócił w moją stronę książkę. Wyostrzyłam wzrok i skupiłam się na jednym konkretnym punkcie, tak że dostrzegłam, co tam było napisane. Normalny człowiek by tak nie zrobił. Nie ma szans, Nataniel siedział za daleko. Mrugnęłam do niego w geście podziękowania i odwróciłam się do nauczyciela. To wszystko trwało zaledwie dwie sekundy, ale nie chciałam by się niecierpliwił. Już dostatecznie mnie znielubił. Szybko wykonałam ćwiczenie i wróciłam do ławki.
            W oczach białowłosego widziałam uznanie.
- Nie zrobiłbym tego, nie tak szybko. Brawo- powiedział spokojnie, ale szczerze.
Uśmiechnęłam się szerzej.
- Och, nawet nie wiesz, jak było ciężko- oznajmiłam bez namysłu.
Spojrzał na mnie podejrzliwie. Być może za dużo wygadałam, ale przecież można to rozumieć na kilka sposobów. Lysander nawet nie podejrzewa, jak to się stało. Niech tak zostanie. W przeciwnym wypadku… no cóż, ja… dostałabym porządną karę za złamanie zasad.
            Po lekcji , którą spędziłam tak jak wczoraj, czyli na rozmawianiu, udałam się w poszukiwaniu Rozalii, bo zbyt szybko wyszła z klasy. Niestety przeszkodził mi nasz mały pajacyk. No mały nie był, bo wzrostem mnie przewyższał, i to o ponad piętnaście centymetrów. Tak na oko stwierdzam.
- Organizujemy dzisiaj z Rozą imprezę. Dla ciebie, zapoznawczą. Poznasz wtedy mojego brata i w ogóle liceum.- Patrzył na mnie z iskierkami w oczach.
O nie… Tylko nie to… Nie mam ochoty na żadną imprezę, szczególnie, na której będę gościem głównym. Z drugiej strony coś takiego by się przydało, ale i tak nie odpowiada mi ten pomysł.  Pokręciłam głową.
- Nie ma mowy- powiedziałam- Nie piszę się na coś takiego. Nigdy.
- Za późno.- Wyszczerzył się od ucha do ucha wyraźnie podekscytowany.
- Jak to?- Otworzyłam szerzej oczy.
- Rozalia poszła do Peggy, to taka dziewczyna od szkolnej gazetki i tak dalej, i poprosiła o zamieszczeniu ogłoszenia na temat tej imprezy.
- Nie idę.
Wyczytałam z jego twarzy zamiary i puściłam się pędem za siebie. Jak najszybciej. Nie zmusi mnie, a wiem, że chciał mnie torturować. Nie cierpię łaskotania! Z piskiem biegłam, co chwilę odwracając głowę i zerkając jak jest daleko.
            Nie byłabym sobą, gdybym z niczym, lub raczej z nikim się nie zderzyła. W ostatniej chwili ów osoba mnie złapała, bo poleciałabym na podłogę. Nie widziała mi się ta myśl. Owszem, w upalne dni by się przydało ochłodzenie, ale był początek kwietnia, dopiero się ocieplało.
            Podniosłam głowę i zobaczyłam znajomą brązową czuprynę. Zdumiałam się. A co Kentin tu robi? On też widocznie był zaskoczony moją obecnością.
- Chodzisz tu do szkoły?- zapytałam z nieukrywanym zdziwieniem.
- Musiałem zobaczyć twoje kolorowe kudły. Po szkole wojskowej mój tata wysłał mnie tutaj. A ty?- wytłumaczył, choć byłam jak sparaliżowana.
- Zamieszkałam u rodziny.- Spuściłam głowę z rumieńcami na twarzy.
On jako jedyny z poza rodziny znał moje problemy. Wiedział o wszystkim, co działo się w moim domu. O ojcu, o tym jak mnie traktował, kim był. A najważniejsze… o mamie. O tym, co się z nią stało. Właśnie wtedy do niego pobiegłam, nie mogąc na to patrzeć. Byłam tak rozchwiana, że mu opowiedziałam, co zrobił ojciec. On od samego początku go nie lubił, z wzajemnością. Ale Kentin to była jedyna osoba, której mogłam się wyżalić. Nie licząc kuzynki. On mieszkał niecałe sto metrów ode mnie, więc znaliśmy się od małego. Płakałam kilka dni, po jego wyjeździe do szkoły. Od tamtego momentu nie miałam z nim kontaktu, nawet w wakacje, bo wtedy wyjeżdżał z rodzicami, ale czasami przychodziłam do jego mamy na herbatę. Bardzo miła osoba. Zakręcona i niezdarna, ale przyjacielska.
            Pokiwał głową. Nie musiałam tłumaczyć, rozumiał wszystko. Przytuliłam się do niego, mocno wbijając paznokcie w jego skórę. Musiałam się uspokoić, bo sama jego obecność przypomniała mi o stracie mamy. Kochałam ją nad życie, była mi tak bliska, a ten parszywy drań… Teraz leży w szpitalu, dobrze mu tak, choć jeśli ja byłabym na miejscu mojej ciotki, to potraktowałabym go gorzej. Nie tak, aby od razu umarł, ale żeby gnił w cierpieniach. Chuj… Starałam się zbytnio nie rozklejać, ale dwie łzy popłynęły, delikatnie mocząc mu szarą koszulę. Uh, jakich on mięśni nabrał. I muszę przyznać, że wyprzystojniał. Odchyliłam się delikatnie, a zielonooki pocałował mnie w czoło i odsunął od siebie.
- Dzięki, zawsze mogłam na ciebie liczyć- powiedziałam i wytarłam oczy, pociągając nosem.
- Ej, nie płacz. Jesteśmy przyjaciółmi, nie?- Znów mnie objął.
Teraz nie miałam ochoty płakać i moje oczy też tego nie chciały, lecz naprawdę przykro mi było, że odjechał. Zostawił mnie w najcięższych dla mnie momentach. To jednak zrozumiałe, nie miał wyboru. Przynajmniej jego mama czasami przekazywała mi pozdrowienia od niego.  Czyli mnie nie zapomniał.
            Obok nas pojawiła się Rozalia. (Tak w ogóle to, gdzie Alexy?)  Uniosła podejrzliwie brwi, na co zachichotałam, a Kentin mnie puścił.
- Znasz go?- Zmrużyła oczy.
Niebywałe, że tak krótko się znamy, a mam wrażenie, że jest moją najlepszą przyjaciółką i się o mnie martwi. Uśmiechnęłam się do niej zakłopotana.
- To mój przyjaciel, chodziliśmy razem do przedszkola, podstawówki i połowy gimnazjum. Znam go od dziecka- wyjaśniłam, na co tylko się uśmiechnęła ciepło.
- Mniejsza. Alexy powiedział ci, co się szykuję? Musisz wszystkich poznać. Violkę, Iris, Kim, Peggy, Melanię, Armina, Leo, Dake i w ogóle wszystkich! Będziemy musiały kupić jakąś wystrzałowy komplet, buty, spędzimy sporo czasu na makijażu, ale impreza zaczyna się…- Przestałam jej słuchać.
Szłyśmy teraz przez korytarz pod rękę, a ona gadała jak najęta. Ja natomiast skupiłam się na czymś innym. Musiałam przemyśleć wszystko dokładnie. Cały czas wmawiam sobie, że przeszłość zostawię za sobą, a jednak nie szłam w ogóle w tamtym kierunku. To głupie. Przecież nikt nie ma w życiu tak wesoło. Są wzloty i upadki, a bez wielkiego upadku nie dozna się szczęścia, bo się go po prostu nie zauważy. Liczę, więc na szczęście, do którego sama muszę dążyć, ale przed tym… trzeba zostawić bolesne wspomnienia. Nie zapominać o nim, bo to część mnie, ale nie zwracać na nie większej uwagi.
            Uśmiechnęłam się do siebie. Wiem, co zrobić. Podskoczyłam.
- Rozalia! Wiem, co trzeba zrobić!- pisnęłam podekscytowania.
- Co?- zapytała, bo moje uniesienie było wyrwane z kontekstu.
- Pójdziesz ze mną dzisiaj na zakupy? Takie solidne? Tylko muszę coś przyszykować, a później ci coś pokażę. Obiecujesz, że nikomu nie wygadasz? Za nic w świecie?- zapytałam. Wpakuję się w kłopoty, to pewne. Ale za to poczuję pełnię życia. Ufam jej, mimo krótkiej znajomości, jest dla mnie ważna i jej ufam.
Kiwnęła niepewnie głową.
- Na mały paluszek?- Zrobiłam dziecinną minę.
-Na paluszek- przytaknęła i chwyciła za mój wystawiony palec.
            Zadzwonił dzwonek, więc poszłyśmy na lekcje, usiadła ze mną, gadając o wszystkim i o niczym. I tak przez całą resztę lekcji. Nie wracałam nawet do domu, powiedziałam Natanielowi, żeby w razie, czego poinformował ciotkę, gdzie jestem. Ruszyłyśmy do centrum handlowego. Dość długo wybierałyśmy jakąś odpowiedni strój, najpierw dla niej, potem dla mnie. Wybrałyśmy bardzo podobne do siebie. Wcale mi to nie przeszkadzało, a to Rozalia wpadła na ten pomysł. Myślałam, że będzie raczej niezadowolona, iż mamy podobne ciuchy, ale jej to wyjątkowo pasowało. Powiedziała, że to domówka, więc mamy się ubrać wygodnie, ale z wdziękiem. Czyli tak jak na co dzień, jak to ujęła. Jej sukienka była w słonecznym kolorze i ładnie komponowała się ze złotym kolorem jej oczu. Natomiast mi przypadła czarna, bo tęczowe włosy odbierały pole do popisu i trudno było znaleźć coś kolorowego, aby pasowało. Na koniec usiadłyśmy na fontannie pośród mnóstwa sklepów i jadłyśmy lody kręcone, śmiejąc się przy tym, jak opętane. Ten wypad bardzo mi się podobał. Przy okazji kupiłam sobie parę innych ciuchów, kilka sukienek wieczorowych, kilka krótszych, kilka normalnych zestawów i parę dodatków. I nowe perfumy, truskawkowo-arbuzowe, a do tego jeszcze fiołkowe. Wolę jednak te owocowe.
            Nadal nie wróciłam do domu, zadzwoniłam do cioci, że idę na imprezę i zanocuję u przyjaciółki. Była dość niechętna, ale po pewnym czasie się zgodziła. Ja oklapłam na kanapę w domu Rozalii i otarłam maleńkie kropelki potu na czole. To było męczące, ale miłe. Chyba to był pierwszy raz, kiedy poszłam z kimś na zakupy i to jeszcze tak obfite. Roza poszła się umyć, przed imprezą, a ja podziwiałam dom. Nie był kolorowy, ale niektóre czerwone dodatki dodawały mu elegancji. Tak, jak czerwone róże z napisem „Dla ukochanej Rozalii”. Cichy wielbiciel, czy ujawniony? W każdym razie pewnie się cieszyła. To mały, ale słodki gest i czasami wystarcza, aby czuć, że można odlecieć do gwiazd.  Podłogę miała ciemną, niemal czarną, a ściany białe. Szare blaty w kuchni mogłyby wydawać się takie puste, bez emocji, ale Roza była na tyle kreatywna, że ich kształt, wzory itp. rozwiewały te podejrzenia.
            Przyszykowałam sobie sukienkę i już miałam opaść na sofę, ale białowłosa wróciła spod prysznica.
- Od kogo?- zapytałam, chwytając karteczkę przypiętą do róż.
- Od Leo. Mojego chłopaka. To brat Lysandra. Ma własny sklep i jest taki cudowny.- Widziałam jej iskierki w oczach. Jest chyba naprawdę zakochana. Zawsze sądziłam, że miłość jest zła, ale czy na pewno? Kiedy jest odwzajemniona lepiej być nie może. Widziałam po jej przykładzie.
            Opowiedziała mi trochę o nim, o Lysandrze, ich rodzicach, jak go poznała i chwilach z jej związku. Uśmiechałam się ciepło rozmarzona. Może mnie też czeka coś takiego. Mówią, że wielka miłość jest zawsze odwzajemniona. Ah… niesamowite. Ale co innego się przyglądać, a co innego czuć to na własnej skórze. Boję się tego, mimo wszystko nie chcę się zakochać. Nie teraz. Kiedyś, ale na pewno nie teraz. Na razie wolę się porządnie pobawić. Między innymi dlatego zgodziłam się na tą imprezę, ale musiałam to sobie faktycznie uświadomić.       
            Poszłam do łazienki, bo nie zostało dużo czasu. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w nową sukienkę. Rozalia zajęła się moimi włosami, makijażem i tym całym cholerstwem, z którym nigdy nie mogłam sobie poradzić i zbytnio nie próbowałam. Przez Amber nadal miałam loki, ale powoli się prostowały, więc są falowane, miejscami poskręcane i kiedy Roza podpięła je w różnych miejscach prezentowały się bardzo ładnie.
[ A - Roza, B - Lora]

            Zostało nam jeszcze pół godziny, a z jej opowiadań wywnioskowałam, że to odbywa się w domu Alexy’iego, bo jego rodzice wybyli, a on z bratem ma na cały tydzień wolną chatę. Jeszcze nie poznałam jego brata, w szkole go nie widziałam, ani nic. I jeszcze wiem tyle, że ich dom mieści się niedaleko jej, więc na piechotę dotrzemy. Posiedziałyśmy z herbatą jeszcze piętnaście minut i wyszłyśmy.
            Zbliżała się dwudziesta pierwsza, a noc szybko zapadła i teraz drogę oświetlały nam jedynie nieliczne lampy, oddalone o dwieście metrów, z czego działały trzy, i blade światło księżyca. Przy końcu ulicy widziałam już dom, do którego zmierzałyśmy. Było to nawet daleko, bo ciemność dłużyła nam drogę.  Przez ulicę przebiegł czarny kot z głośnym miaukcięniem. Ze strachu Rozalia pisnęła cicho, a ja się wzdrygnęłam. Robiło się dość zimno. Ile jeszcze będziemy tam szły? Mam wrażenie, że zbliżając się tam, coraz bardziej się oddalałyśmy.
Poczułam oddech na plecach. Nie zwróciłam na to uwagi, ale moje serce tak i znacznie przyśpieszyło tempa. Coś śliskiego przejechało po moim ramieniu i dojechało do szyi, po czym zniknęło. Przełknęłam głośno ślinę i szłam dalej. Rozalia widocznie tego nie zauważyła, ale nagle się wzdrygnęła. Co to jest?
- Lora…- usłyszałam przeciągnięty syk przy uchu. Taki jakby zadowolony i nienasycony.- Tak długo cię szukałem…
Nie mogłam nie zareagować, więc powoli chciałam się odwrócić, ale zimne dłonie uniemożliwiły mi to. Powstrzymywałam krzyk.
- Chodź… Chodź ze mną…- Delikatnie odciągnął mnie do tyłu.
Rozy nigdzie nie było, więc tym bardziej się przestraszyłam. Moje ciało się trzęsło, a serce biło niemiłosiernie głośno. Ktoś za mną, na pewno je słyszał. I to wyraźnie.
- Nie bój się… Ja chcę cię po prostu zabrać ze sobą…- szepnął i zaśmiał się psychopatycznie.

Przygryzłam wargi, a kiedy o wiele mocniej pociągnął mnie do tyłu, powoli zatracałam się w ciemności. By po chwili przestać widzieć i czuć. Ale słyszałam. Przerażające szepty. Wypowiadały moje imię, śpiewały je w dramatycznej melodii i dodawały różne słowa. Ich głos był piękny, ale straszny. Mówiły na raz, tak że nie odróżniałam nic oprócz swojego imienia. Były straszne, a mi pękała głowa. Chciałam krzyczeć. Stawały się coraz głośniejsze. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Jeszcze bardziej się wzmocniły. Chciałam krzyczeć, ale nie potrafiłam wydobyć żadnego dźwięku ze strachu i z niemocy…

niedziela, 20 lipca 2014

Dla mnie to dość ważne ._.

Nie, że coś konkretnego mnie zatrzymało. 

Że to wszystko z lenistwa. Że już mi się zwyczajnie nie chce. Że to brak czasu. Że to szkoła. Że to brak weny. Że to po prostu forever alone w internetach.

Z jednej strony chcę kontynuować, i to bardzo, aż nie macie pojęcia.
Z drugiej zaś to wszystko jest pokręcone. Zrobiłam sobie przerwę w opowiadaniach, tych na SyFie. Ograniczam pisanie do minimum. Być może nie powinnam i powolutku-powoli znów do tego wracam.
Najbardziej boli to, że ja zostawiam cholera kolejnego bloga. I wmawiam wszystkim, że wrócę, że wszystko będzie dobrze.
Jprdl. Nie macie czasem czegoś takiego dość? Bo mimo, iż ja sama jestem temu winna, to nadal to robię.
ŻA-ŁO-SNE.
Kiedyś, na sto procent wrócę. Może za rok, może za dwa, a może za tydzień.
Dostałam się do szkoły, do której chciałam. Wszelkie szkolne dziwactwo mam za sobą.
Pokochałam rowery, świeże powietrze, całą naturę. Uwielbiam czuć lekki wietrzyk i promienie słońca na skórze, a to wszystko w otoczeniu barwnych łąk i pól, gdzie w tle słychać śpiewanie ptaków i świerszcze. 
Cieszę się życiem i dostrzegam najmniejsze rzeczy - ba! - wręcz je doceniam.
Wróciłam do kompa, siadam, patrzę na mojego kuzyna, a on do mnie, że chce zobaczyć swojego bloga. Mi się zapaliła czerwona lampka i teraz weszłam na swojego.
Nie opuszczam was. "Zawieszam" bloga, a to zawieszenie nie będzie trwało wiecznie.
Nie myślcie sobie, iż to jest takie "pyk!" i już mnie nie ma, żyję sobie gdzieś w Nibylandii, a koktajle na słonecznej plaży przynoszą mi borsuki. 
O nie, nie. To tak nie działa.
Czyli po prostu się nie żegnam :*
Chyba, że ktoś faktycznie mnie znielubił przez ten czas, albo (o zgrozo) nigdy nie lubił.


Tak w ogóle co myślicie o założeniu na YT kanału z challenge'ami? ^.^ 
YOLO! xD
Według mnie to ciekawe na przykład sypać sobie na dłoń sól i gnieść w raz z lodem, żeby zobaczyć, czy się wytrzyma; Lub jeść cytrynę (ją akurat lubię); Pluć się wodą w Innuendo Bingo, czy nawet próbować ostrego (tak bardzo-bardzo) sosu i czytać jakąś poezję.

Do tego blog. Taki zwykły (albo i niezwykły). Może photoblog.Vlogi, Covery, jakieś grafiki. Instagram, Ask.
I nie myślcie sobie, że to takie głupie, bo dla sławy. Bo chcę się poczuć doceniona. 
Wygońcie tę myśl, błagam. Nawet jeśli nie wierzycie.
Ja po prostu chcę spróbować. Wszystkiego. Bo wszystko jest interesujące.

Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie złe. A jeśli tak jest, to że wam przejdzie. Nie lubię szerzyć nienawiści, czy coś w tym stylu. Jestem niepoprawną optymistką, z niewyparzoną mordą, miewam przebłyski konkretnej dziecinności, ale na pewno szukam dobra we wszystkim, co mamy. Chcę być po prostu szczęśliwa, a siedząc na dupie tego nie osiągnę.

Tak więc... ekhem... Zagląda ktoś tu jeszcze od czasu do czasu?

a macie moją mordkę xD Tylko cssssiii ;3 )



wtorek, 7 stycznia 2014

Rozdział III


Rozdział III
Czyli:
„Alraro i prawdziwa natura Amber”

         Kuzynka patrzyła na mnie wściekle, wręcz piorunowała mnie wzrokiem. Nie wiedziałam o co chodzi. Czyżby o tego Kastiela chodziło Charlotcie? Oby nie, bo widocznie Amber czuła coś co niego. Tupnęła zła nogą i przybliżyła się niebezpiecznie do mnie. Zawibrował mi telefon, ale nie zwróciłam na to uwagi.

- Co ty sobie wyobrażasz, głupia mendo?! – wrzasnęła, zwracając uwagę wszystkich na dziedzińcu.

- Wpadłam na niego. Nie chciałam nic złego zrobić Amber– próbowałam się tłumaczyć, ale dziewczyna mi przerwała.

- Odpieprz się od niego, albo przestanie być ci tak wesoło! – krzyknęła i przechodząc, trąciła mnie.

Zaraz mnie szlag trafi! Co to miało być?! Własna kuzynka?! Nawet nie słuchała tłumaczeń?! Chyba ją coś pojebało! Cała czerwona, tym razem od złości, ruszyłam twardo do szkoły. Zatrzymał mnie czerwonowłosy.

- Ona tak ma, to pieprzona dziwka, nie przejmuj się nią – oznajmił. Widocznie chciał mnie pocieszyć, ale niezbyt mu się to udało. Ja wiem, że Amber taka jest, ale to kurna bolało!

Do oczu cisnęły mi się łzy i rozpłakałam się na dobre dopiero w toalecie. Jak mogła coś takiego zrobić? Widocznie przez całe życie jej nie znałam. To, co powiedziała w domu mogłam przeżyć, ale tego? Nigdy. Aż wolę rzucić się z mostu, niż mieć znowu do czynienia z tą idiotką.


         Zadzwonił dzwonek, a ja usłyszałam walenie w kabinę. Nie ustało, więc po jakimś czasie kopnęłam w nią nogą. Nie przeszkadzać! Ja tu rozmyślam!

-Otwórz to cholerstwo, albo wejdę górą! – rzekła stanowczo dziewczyna po drugiej stronie.

Jak górą? Nieeee…… Zostaw mnie w spokoju! Ja chcę poudawać ofiarę losu!

- Nigdzie się nie ruszam! – odpowiedziałam i założyłam ręce na klatkę piersiową. Pewnie tego nie widzi, ale trudno.

Nade mną pojawiły się jej dłonie, uderzyłam w nie wściekła. Dziewczyna pisnęła. Faktycznie chciała się wspiąć. Warknęłam, ale się nie poddała. Walnęła mocno w klamkę, ale ani drgnęła.

- Dzwonek był pięć minut temu, ja z Wiolą idziemy na lekcję – oznajmił inny głos. Oczami wyobraźni zobaczyłam, jak kiwa głową.

-Otwieraj! Masz trzy sekundy! Raz! – Zero reakcji- Dwa!- Nic.- Trzy!!! – krzyknęła tak głośno, że nie usłyszała, jak przekręcam zamek.

Była w pozycji bojowej i kopniakiem uderzyła w drzwi, a jako, że były otwarte, moja twarz miała z nimi bliskie spotkanie. Dlaczego uchylają się do środka?! To nielogiczne!

- Przepraszam! – pisnęła zmartwiona. –Naprawdę nie chciałam!

Kręciło mi się w głowie i obraz powoli się rozmazywał, prawie upadłam, ale mnie podtrzymała. Zaczęłyśmy gdzieś iść. Nie zauważyłam, jak wyszłyśmy z toalety, aż nie musiałyśmy wejść po schodach. Zaprowadziła mnie do jakiego pomieszczenia. Było białe. A może czarne? Nie odróżniałam kolorów. Posadziła mnie na czymś i ujrzałam jakiś blask. Bliżej nieznane mi urządzenie świeciło w moje gałki oczne. Nie byłam tam tylko ja, koło mnie wyczułam jakąś osobę. Jak wyczułam? Normalnie, węchem, a czym? Językiem? Pff…


         Musiałam wiedzieć, co jest ze mną, więc odłączyłam się od ciała. Wiecie o co chodzi, nie? Takie „pum” i jestem obok. Pielęgniarka. I wszystko jasne. A ja głupia myślałam, że co? To oczywiste, bo nie było innego miejsca, gdzie mogła mnie zaprowadzić białowłosa. Chyba…

         Koło mnie siedział jakiś chłopak, miał niebieskie włosy i obandażowaną rękę. Wpatrywał się we mnie dziwnym wzrokiem. Czemu on się lampi? Ty masz niebieskie, ja mam coś a’la tęczowe! Dosłownie. Mam tęczowe włosy. Jestem normalna? Odpowiedź brzmi NIE. Moja głowa jest przykryta kolorowymi kudłami, ale je kocham; moje oczy zmieniają kolor zależnie od humoru; potrafię odłączać duszę od ciała i jeszcze wiele innych rzeczy; dodatkowo Amber jest moją kuzynką. Z pewnością nie można mnie nazwać normalną, szczególnie patrząc na ostatni argument.


         Wróciłam do ciała, bo babka zaczęła mnie o coś pytać.

- Huh? – Spojrzałam na nią w pełni odzyskując ostrość widzenia.

Była wysoką szatynką, o niebieskich oczach i miłym wyrazie twarzy, była szczupła i nosiła okulary. Typowa, dobra kobieta. Coś czuję, że chętnie będę tu przychodzić, nie dość, iż często z różnych powodów, to jeszcze chętnie.

- Jeśli chcesz to mogę cię zwolnić z lekcji, chyba, że wolisz zostać, by nie mieć zaległości – zaproponowała z ciepłym uśmiechem.

- Wolę zostać w szkole…– Kiwnęła głową i podała mi jakieś tabletki.

- Ty też możesz iść, ściągnij bandaż dopiero w sobotę- zwróciła się do ucznia. Wyszedł.


         Połknęłam tabletki, popiłam wodą i także wyszłam z gabinetu. Zza drzwi wyskoczył ów chłopak.

- Roza! Kim ona jest?! Ma śliczne włosy! Gdzie farbowała?!– Ekscytował się, jak małe dziecko. Złotooka wzruszyła ramionami.

- Mam na imię Loraleith, w skrócie Lora. Zamieszkałam u kuzynostwa. To mój pierwszy dzień w szkole i…- nie dano mi dokończyć.

-…I już wpakowałaś się w kłopoty… Wiesz, że masz przechlapane? Będzie cię męczyć do końca życia - powiedziała dziewczyna.

-To nie kłopoty, Amber po prostu się zmieniła. Jestem w stanie jej to wybaczyć, ale nie spodziewałam się tego mimo wszystko. A w tych męczarniach będę musiała wytrzymać dwadzieścia cztery godziny na dobę, jednak uda mi się. Żyłam w gorszych warunkach. – Ruszyliśmy korytarzem.

Spojrzeli na mnie dziwnie. Znowu coś nie tak? Czy może zaskakujący jest fakt, iż Amber to moja kuzynka, chyba, że tego jeszcze nie wiedzą…

- Dwadzieścia cztery godziny na dobę?   A co? Mieszkasz z nią? – zaśmiała się dziewczyna. Kiwnęłam, a uśmiech zszedł jej z twarzy.

- Mamy pokoje naprzeciwko siebie. Jak szłyśmy do szkoły była jeszcze normalna. Szczera, zabawna, wesoła, przyjacielska nastolatka. A gdy zobaczyła, że leżę na Kastielu to odbiła jej szajba. Aż nie wiem, jak to skomentować –wyznałam.

Chłopak mnie przytulił, mocno i aż boleśnie. Nie mogłam przez chwilę złapać oddechu. Po chwili się wyrwałam. Co to było?

- Jestem Alexy, chodzę do 2C, a ty? Od dziś będę twoim najlepszym przyjacielem od serca.

Mina „WTF?” i pytające spojrzenia do dziewczyny. Machnęła ręką, wybuchliśmy śmiechem. Może faktycznie to dobre materiały na przyjaciół?

- Grupa Alraro do boju! Podbijemy ten nudny świat! – krzyknął chłopak, wyrzucając jedną pięść ku górze.

-Alraro? What is it?

- Alexy, Rozalia, Lora. Pasuje idealnie, myślałem także nad Allora, ale źle brzmiało, tak samo, jak Loraal, albo Raloal. – Wyszczerzył się, jak małe dziecko.

Ja dla śmiechu także to zrobiłam i pocałowałam go w policzek. Od dziś jest moim przyjacielem numer jeden! Poczochrał mnie po włosach. Ja ci dam! Zachichotałam i zaczęłam go łaskotać. Idiota nie ma łaskotek. Za to ja mam i on to w straszny sposób wykorzystał. Pomocy! Ja już nie chcę! Rozalia próbowała tłumić śmiech, kiedy wylądowałam na ławce, ale nie udawało jej się. Nawet wredota mi nie pomogła! Już się tym zmęczyłam. Nie poddawałam się jednak, po jakiś 4 minutach torur zaczęłam błagać o litość. Że też mu się chciało mnie męczyć… Pewnie znudził się tym po minucie, ale nie przestawał.


         Roza wybawicielka! Pacnęła go lekko w głowę i zostawił mnie w spokoju. Obolała zwinęłam się w kłębek i opłakiwałam udawanym szlochem, jaki mam marny żywot. Alexy mnie podniósł i przerzucił przez plecy.

- Odbiło ci?! Postaw mnie na ziemi! – darłam się, uderzając pięściami w jego plecy.

Wybuchliśmy śmiechem, ale mnie nie odstawił. Niósł gdzieś, a Rozalia śmiejąc się, szła obok. Jęknęłam i znów go uderzyłam w plecy. Gdy weszliśmy do jakiegoś ogródka odstawił mnie na ziemię.  Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. Wyszczerzył się, jak małe dziecko. Wyjął z kieszeni dwa lizaki, jednego dał Rozie, a ja wyciągnęłam po drugiego rękę. Zaśmiał się i odsunął. Co za cham! Otworzył go, a ja przekrzywiłam głowę i gdy polizał go, myśląc, że jest bezpieczny, ja mu go wyrwałam z dłoni i włożyłam do ust. Zrobił naburmuszoną minę i znów podniósł. Tym razem białowłosa zareagowała. Pstryknęła go w ucho, a on mnie gwałtownie puścił.


         Rzuciłyśmy się biegiem do szkoły. Wpadłyśmy obie do klasy, a Alexy zdyszany chwilę później. Nauczyciel zmierzył nas srogim spojrzeniem. Już miałam z Rozalią usiąść w drugiej ławce w środkowym rzędzie, ale facet za biurkiem pokręcił głową. Gestem wskazał, abym do niego podeszła. Złotooka usiadła tak gdzie miała zamiar, a Alexy się do niej przysiadł. A ja gdzie?!
- Pierwszy raz cię tu widzę – oznajmił, opuszczając okulary, by przyjrzeć mi się bez nich.

- Jestem nowa… Hoover, ale pewnie nie jest wpisane moje nazwisko, bo je zmieniam – rzekłam cicho, spuszczając głowę. Przerażał mnie. No tak, już nienawidzę matematyki.

- Mam nową uczennicę w dzienniku, ale kawałek nazwiska jest zamazany. Meverly? Everly? Jesteś Everly, tak? – Nie spojrzał na mnie, tylko wciąż patrzył na dziennik.

- Nie… Nie Everly… - wymamrotałam zirytowana.

- Everly, siadaj do ławki z Lysandrem. Trzecia ławka, rząd pod oknem – powiedział i wrócił do prowadzenia zajęć.

Ruszyłam do ławki, mrucząc parę przekleństw pod nosem. Usiadłam koło chłopaka. Miał białe włosy i dwukolorowe oczy. Heterochromia? Ja też ją miałam, od razu po urodzeniu. Zniknęła mi, gdy oczy zaczęły same zmieniać kolor. Wcześniej jedno miałam zielone, a drugie czerwone. Ładny był, przyznaję. Nawet więcej niż ładny i nosił ciekawe wiktoriańskie ciuszki.

- Hej, jestem Lysander. Masz ciekawe włosy. – Zaczerwieniłam się. – O, przepraszam… Nie powinienem tak rozpoczynać znajomości. – Speszył się.

Uśmiechnęłam się ciepło. Był słodki. Nie ma to jak zaczynać nowe życie od stwierdzenia, że wszyscy chłopacy mi się z tej szkoły podobają i będę ich podrywać. Szaleństwo…

- Mam na imię Loraleith, mieszkam aktualnie u kuzynostwa i czuję się tu lekko nieswojo. Na powitanie dostałam opieprz od Amber, bo przewróciłam się na Kastiela – odparłam, podpierając głowę dłońmi.


         Przegadaliśmy całą lekcję. Polubiłam go, przy okazji dowiedziałam się paru ciekawych rzeczy. Resztę lekcji także z nim siedziałam. Cieszyłam się,  że znalazłam z nim wspólny język. Gdy miałam wracać coś sobie przypomniałam. A mianowicie Amber… Zamknęłam oczy i dłoniom rozmasowywałam ból w skroniach na jej wspomnienie. I znów na coś wpadłam. Czy ja jestem jakaś okropna niezdara?!

- Ile ty chcesz się przytulać w ciągu kilku godzin? Nie za dużo? I jeszcze do nieznajomych? – zapytał czerwonowłosy i mnie objął, wzdrygnęłam się i wyrwałam.

Tak… Jeszcze mi Kastiela brakowało, a jako wisienkę na torcie zauważyłam moją kuzynkę, całą czerwoną. Stała w drzwiach od liceum i trzęsła się ze złości. Zrobiłam wielkie oczy i pobiegłam do niej zmartwiona.

- Zostaw mnie! Zdrajczyni! Nienawidzę cię! – krzyknęła, a ja zobaczyłam, jak łzy jej się w oczach zbierają. Wmurowało mnie. Przybliżyłam się do niej i ją przytuliłam. Przestała się trząść, odwzajemniła uścisk.

- Przepraszam, to było niechcący… - wyszeptałam.

- To ja za bardzo wybuchnęłam – powiedziała i zgromiła wszystkich wzrokiem pełnym wyższości. Ta to umie wymyślić…
Gapili się na nas, jak na wariatów, szczególnie na mnie. Zazdrościcie, że to właśnie ona jest moją kuzynką, nie?! Ponosi mnie… Wróciłyśmy, plotkując do domu.


_________________________________________________________
Czy wy wiecie, że za każdym razem, jak chciałam dodać rozdział, nie działam mi net?!
Masakra T^T
No, ale coś wyskrobałam ^^